To był czwartek, rano przed pracą przygotowałam aparat, żeby go wziąć ze sobą i odważyć się go wyjąć na ulicy, barze i poszukać świata w szybie i przez szybę. Niby nic, ale czułam jakieś skrępowanie, niezręczność. Żyje się raz. Spróbowałam. Odważyłam się. Komórką taka czynność wydaje się normalna, całkiem naturalna.
Najpierw niepewnie rozglądałam się po wnętrzu budynku, które odwiedziłam w pierwszej kolejności. Szukałam odbić, czegoś nieoczywistego, niedopowiedzianego. Co zatrzyma, zastanowi.
Na zewnątrz było mnóstwo wieżowców, szklanych ścian. Kiedyś robotnicza Wola, dziś centrum miasta, wypełnione biurowcami i apartamentowcami. Zaglądam i szukam. Tu recepcja, tam jeszcze szykują nowy lokal
Rozglądam się i czuję niedosyt. Hej, kadrze, obrazie, wołam Cię, pokaż się.
To co przed szybą, za mną wkrada się niepostrzeżenie do środka i tworzy nową opowieść. Snuję sie i próbuję odczytać
Kolory też się bawią, szyba niczym filtr tworzy nowe obrazy
A kiedy dostaniesz się do miejsc, gdzie tętni intensywnie serce tego miasta, wszystko wiruje, jedni schodzą, drudzy wchodzą, ci w lewo, tamci w prawo i pędzi to życie przed siebie. Patrzę, łapię, chłonę.
Też wracam, zatrzymuję się i przez szybę w pociągu obserwuję to życie
Kolejnego dnia próbuję podglądać świat zza okna samochodu. Jest inaczej
Patrzę na to wszystko zza szyby. Nic nie wpada i nie zagląda do środka. A szkoda, znowu bym się zastanawiała nad tym jak te światy przenikają się i tworzą cos zupełnie innego. Abstrakcyjnego. Fantazyjnego.